Włodar, Nędza, Władeczek, Wąski, Pułkownik... - Piotr Włodarczyk dorobił się wielu pseudonimów, bo też postać to niewątpliwie nietuzinkowa. Niejednokrotnie wprowadzał fanów z ulicy Łazienkowskiej w stan euforii, jak choćby w pamiętnym, wygranym 5:1 meczu z krakowską Wisłą w maju 2005, w którym trzykrotnie pokonywał bramkarza nowokreowanych mistrzów Polski. Znacznie częściej jednak swoją nieskutecznością doprowadzał kibiców do stanów przedzawałowych i wyrywania włosów z głowy, a jego wyjątkowy talent do marnowania najdogodniejszych nawet sytuacji strzeleckich przeszedł wręcz do legendy. Pomimo tego był powszechnie lubiany ze względu na swoją pogodną i prostoduszną naturę, w której próżno by szukać gwiazdorskich manier. Kiedy klubowy spiker w chwili ekstatycznej radości okrzyknął go "geniuszem futbolu", Władeczek z właściwą sobie skromnością skomentował to w wywiadzie dla Trybuny: "Trochę przesadził... Niewiele, ale trochę." Dlatego też, nawet jeśli owacje, jakimi nieraz żegnali go bywalcy Stadionu Wojska Polskiego, podszyte były często szyderstwem, to jednak w tym szyderstwie pobrzmiewała zawsze nutka pobłażliwej sympatii...
Restauracja U Aktorów, czyli legendarny SPATiF - dziś knajpa jakich wiele, kiedyś miejsce wyjątkowe na gastronomiczno-towarzyskiej mapie stolicy, prawdziwa mekka warszawskiej bohemy. Tu swoje stoliki mieli Antoni Słonimski czy Stanisław Dygat, tu Marek Piwowski wraz z Januszem Głowackim i Zdzisławem Maklakiewiczem wymyślali rozmowę o filmie polskim z Rejsu, tu pijackie burdy wszczynał Marek Hłasko. Dla zwykłego śmiertelnika - o ile nie mógł liczyć na protekcję jednego ze stałych bywalców - podwoje lokalu były praktycznie nieosiągalne. Pomimo tego, po godzinie 23, kiedy po wieczornych przedstawieniach zjeżdżali się aktorzy ze wszystkich warszawskich teatrów, wnętrze szczelnie się wypełniało a jego wrót strzegł, niczym Cerber, szatniarz pan Franio - człowiek-instytucja, u którego zaufani goście mogli pożyczyć pieniądze, dokonać wymiany obcej waluty lub zaopatrzyć się w towary deficytowe.
- Flagi trzeba powiesić. - Panie sierżancie, ja zawsze w to robotnicze święto to już tam nie ma... - Nie o to chodzi. - Ta. - Drugiego to jeszcze mogą sobie wieczorem prawda wisieć, ale żeby mi trzeciego to żadna nie wisiała. Rozumiemy się?